piątek, 23 grudnia 2016

Gradence fluff strikes again


It’s been a quiet evening. Having already finished all of the work he needed to do in home, Credence sat on the comfortable couch with a book in his hand. Earlier he made himself some hot cocoa and covered himself with a cozy sweater which belonged to Percival. Credence found himself pushing his nose into the nice material and sniffling it. The smell was so distinctly Percival it almost made him cry.
Then he had heard some noise near the door. He shut down the book without marking the page and looked up. And there he was. Percival Graves. His first friend, then lover and then husband. Who was looking as handsome as ever and also keeping a box wrapped in a silver paper in his hands.
“For you, my dear. I apologise, I know I should’ve been here hours ago, it’s… the job. Picquery was quite demanding today. Wanted me to stay until midnight, that annoying woman. Anyway, I had been looking for your gift for quite some time. Just… open it, please,” he murmured, handing him the box. Credence smiled when he spotted two red spots decorating Percival’s face. His husband always looked so delectable while flustered.
“Thank you. I really appreciate it, honey.” Then he gently unwrapped his gift, feeling giddy and impatient. He closed his eyes for a second before opening the box, wanting to remember this moment forever. To imprint it in his memory and don’t forget any detail.
After removing the wrapping and a lid his eyes fell on a most beautiful ring he had ever seen. It was made of silver and had the most entrancing red gemstone. Overall, it looked not only expensive, but also elegant.
“Oh, honey… it’s lovely,” he said, biting his lower lip. “I love it. Thank you so much.”
Percival smiled cheerfully. He looked kind of relieved, as if he doubted that Credence would like his gift.
“I know that you already wear the most important ring on your finger,” here he pointed at the gold ring Credence got on their wedding day, “but I wanted you to have this one for such a long time. You see, it belonged to my grandmother. My grandfather gave it to her on their fifth anniversary. I know that ours was almost a year ago, but I just wanted to see you wearing it.”
Credence’s cheeks grew hotter. He stuttered for a while, trying to find appropriate words. He felt his eyes becoming wetter with every second.
“Thank you so much, honey. I’ll be honored to wear it. I… I’m really so glad. I love you and it means the world to me.” He remained unmoved when Percival took the ring from the box and gently put in on Credence’s finger.
“It’s beautiful,” whispered the younger man, still smiling. Percival sat on the couch next to him. His eyes widened when he noticed that Credence’s eyes looked wet.
“Oh, please, j-just don’t cry. I can’t handle that. You know how it makes me feel. Like I’ve failed you,” he said quickly, grabbing Credence and hugging him tightly. Younger man chuckled weakly.
“I can’t promise not to cry when you’re being so thoughtful and nice. I can’t help it,” answered Credence, putting his head on Percival’s shoulder. With a delicate shake of his hand Credence played on the radio some Christmas related song. He sighed happily, closing his eyes.
“Merry Christmas, honey.”
“Merry Christmas, Credence,” he heard just before he drifted off to sleep.




czwartek, 15 października 2015

She's so sensitive


- I… cięcie! Wspaniale! Cudownie! Fan-ta-sti-ko! – zakrzyknął Horowitz. – Colin, świetna scena! Jennifer, gratulacje, doskonale ci poszło! Ta mimika twarzy, te gesty, ten wzrok, ten idealny pocałunek!
Dobra, czas na przerwę na lunch. Widzimy się za czterdzieści pięć minut. I, Jared, jeżeli jeszcze raz przeszmuglujesz na plan babeczki jagodowe, będziesz stał w kącie!
Kolejna scena serialu zakończona. Jennifer przygryzła dolną wargę, odgarniając za ucho kosmyk włosów. Colin posłał jej przeciągłe spojrzenie, które otrzymywała od niego już wiele razy. Westchnęła w duchu, jednakże nie dała po sobie poznać znużenia, jakie ogarniało ją za każdym razem, kiedy Colin zaczynał się zachowywać w tak otwarcie… flirciarski sposób. Zgodnie z jej przewidzeniami, O’Donoghue podszedł do niej, uśmiechając się zalotnie.
- Hej, Jenn – zagadnął. – Jak tam? W tej scenie byłaś naprawdę dobra. Już słyszę piski wydawane przez fanki, gdy będą to oglądać!
Jennifer zachichotała cicho, spuszczając wzrok. Wlepiła spojrzenie w podłogę, uparcie nie patrząc Colinowi w oczy.
- Tak, było całkiem nieźle – wydusiła z siebie po chwili, gdy cisza stawała się coraz bardziej przytłaczająca.
- Masz ochotę pójść ze mną na lunch? – spytał nagle.
Jennifer gwałtownym ruchem poderwała głowę, nawiązując z Colinem kontakt wzrokowy. O cholera. O’Donoghue był całkowicie poważny.
- Z-znaczy… ja… - wymamrotała, desperacko próbując znaleźć jakąś wymówkę.
Nagle poczuła czyjś dotyk na ramieniu. Zaskoczona, obróciła się. Jej oczom ukazała się Lana, która uśmiechnęła się do niej znacząco.
- Jennifer, pamiętasz, że miałyśmy razem iść na lunch? – spytała przesłodzonym tonem.
Blondynka przez kilka milisekund przetrawiała to, co powiedziała Lana. Była pewna, że nie umawiały się na lunch, na pewno by o tym pamiętała, cholera, nawet zaznaczyłaby tę datę w kalendarzu i narysowała obok tysiąc serduszek… och. Flirtowy sabotaż. A to manipulantka.
- Tak, tak! Już zamierzałam iść cię poszukać, ale zagadałam się z Colinem… - zrobiła nieco dramatyczną pauzę, po czym obróciła się w kierunku mężczyzny. -   Wybacz, jestem umówiona z Laną.
Uśmiechnęła się przepraszająco, mając nadzieję, że wyszło jej to wiarygodnie.
- To może innym razem, dobra? – mruknął Colin, nieco przygaszony.
- Tak… zobaczymy – odpowiedziała.
W tym momencie Lana chwyciła ją za rękę i odciągnęła delikatnie.
- Chodź, nie mamy wcale tak dużo czasu – wyszeptała miękko.
Jennifer świat zawirował przed oczami. Chciała mocniej ścisnąć dłoń Lany, ale nie miała odwagi poruszyć żadnym mięśniem ręki. Zamiast tego, gdy tylko były obrócone do Colina plecami, uśmiechnęła się szeroko, ukazując szereg białych zębów.
- Dzięki, dzięki, dzięki – szepnęła radośnie, a iskierki w jej oczach zamigotały.
Usta Lany także rozciągnęły się w uśmiechu, a Jennifer zarumieniła się nieznacznie.
W ciągu pięciu minut znalazły się w stołówce. Lana wybrała dla siebie lekki lunch składający się z sałatki, jabłka i kawy, natomiast Jennifer nałożyła sobie ryż z kawałkami kurczaka. Obie zapakowały swój posiłek, a następnie opuściły stołówkę. Niepisaną regułą było to, że – jeżeli tylko temperatura na to pozwalała - bardzo często jadły lunch na zewnątrz.  
- Gdzie dzisiaj zjemy? – spytała beztroskim tonem Jennifer.
Lana przechyliła lekko głowę, rozglądając się dookoła. W końcu wskazała na odosobnione miejsce niedaleko lasu.
- Tam powinno być w miarę spokojnie.
Jennifer przytaknęła.
Gdy znalazły się we właściwym miejscu, Lana zdjęła swój ciepły, fioletowy szal i ułożyła go na ziemi.
- Siedzenie przyszykowano, Wasza Wysokość – wymruczała, mrużąc figlarnie oczy.
Jennifer uniosła brwi, rozbawiona, lecz opanowała wkradający się na twarz uśmiech i z godnością zajęła wskazane miejsce.
- Dziękuję. Możesz spocząć koło mnie – odparła po królewsku, nonszalanckim gestem wskazując na puste siedzenie po jej prawej stronie.
Lana usiadła na wyznaczonym miejscu, wzdychając i kręcąc lekko głową.
Obie odpakowały swój lunch i w milczeniu rozkoszowały się ciepłym jedzeniem. Wreszcie Jennifer uniosła wzrok znad swojej porcji ryżu z kurczakiem i posłała Lanie czułe spojrzenie.
- Dziękuję, że mnie uratowałaś – mruknęła, mnąc w dłoniach kawałek materiału bluzki.
- Och, Jennifer… Nie musisz mi dziękować, naprawdę. Wiem, jaki Colin potrafi być denerwujący. Poza tym, nie będę bezczynnie siedzieć, podczas gdy jakiś podrzędny lowelas próbuje poderwać moją dziewczynę – dodała Lana.
- Strasznie posesywna z ciebie istota, czyż nie? – zażartowała Jennifer, lecz rumieniec na policzkach ją demaskował.
- Słodko się rumienisz – skomentowała brunetka, po czym nachyliła się i delikatnie pocałowała Jennifer, która pisnęła cicho.
- A co, jeśli ktoś nas zobaczy? – zapytała, rozglądając się gwałtownie, by sprawdzić, czy na pewno nikt ich nie podgląda.
Lana westchnęła, przewracając oczami.
- Spokojnie, nikogo tu nie ma – zapewniła ją. – Jesteśmy tu tylko my dwie. Nikt się o nas nie dowie. Przecież już ci to mówiłam.
Ramiona Jennifer opadły lekko.
- Przepraszam. Jestem nieco przewrażliwiona. Po prostu… - westchnęła, nagle czując się bardzo zmęczona. – Mam już tego dosyć. Przez ten głupi serial wszyscy mnie w końcu znienawidzą.
- Daj spokój, nikt cię nie znienawidzi… - zaczęła.
- Jak możesz być tego taka pewna?! Widziałaś, co ludzie wypisują na mój temat? Wiesz, ile negatywnych komentarzy jest pod każdym naszym wspólnym zdjęciem? Wszyscy chcą widzieć tylko jedną stronę Emmy! Interesuje ich tylko ten durny romans z pieprzonym Hakiem. Mam już tego serdecznie dość!
- Jennifer! Jennifer, spokojnie… Proszę cię, przestań. Przecież wiesz, że twoi fani potrafią patrzeć głębiej. I umieją rozróżnić Emmę od prawdziwej ciebie.
Blondynka gwałtownie pokręciła głową. Drżącymi rękoma sięgnęła po swój telefon, po czym odblokowała ekran. Po kilku sekundach pokazała telefon Lanie.
- Pamiętasz, jak kilka dni temu zrobiłyśmy sobie parę zdjęć podczas spaceru? Jedno z nich wstawiłam na swojego Twittera. Spójrz na to morze negatywnych komentarzy! „A gdzie jest Hak?”, „fuj, wrzuć coś z Colinem!”, „średnie selfie, z przystojnym piratem wyglądałabyś lepiej”! – w tym momencie głos Jennifer załamał się, a z jej oczu popłynęły łzy.
Lana wyrwała telefon z rąk blondynki, po czym odrzuciła go na bok. Z czułością oplotła Jennifer ramionami. Blondynka wtuliła się w swoją ukochaną.
- M-mam tego dosyć… - wymamrotała słabym głosem Jennifer.
- Ciii… Wszystko będzie dobrze –mruczała Lana, na przemian głaszcząc i całując jej głowę.
Przez kilka minut siedziały w ciszy, przerywanej jedynie chlipnięciami Jennifer. Gdy blondynka wreszcie się uspokoiła, odsunęła się nieco od Lany. Miała zaczerwienione oczy, a na jej policzkach wciąż widniały ślady łez.
- Przepraszam, że się tak rozklejam… Czuję się jak dziecko… - mruknęła, zagryzając dolną wargę.
- Nonsens, kochanie. To nie twoja wina. Jesteś wrażliwa, ale to jedna z cech, które czynią cię wyjątkową. Kocham cię taką, jaka jesteś. I smuci mnie, że zamykasz w sobie te wszystkie uczucia i nie dajesz im żadnego ujścia – powiedziała cicho Lana. – Pomyśl o tym w ten sposób: teraz, gdy kręcimy serial, emocje fanów sięgają zenitu. Ale przyjdzie taki czas, gdy serial się skończy. Wtedy będziemy mogły przestać żyć w ukryciu. I nie dam nikomu tak o tobie mówić. Rozumiesz?
Jennifer powoli pokiwała głową.
- Poza tym, jeśli wtedy nadal będziesz nieszczęśliwa z powodu tych komentarzy, zablokuję ci Twittera, Instagrama i wszystkie inne media społecznościowe, a ich autorów wyśledzę i porządnie spoliczkuję – zagroziła Lana. – Nikt nie będzie pisał takich rzeczy o mojej księżniczce.
- Mój rycerzu w lśniącej zbroi – wymamrotała Jennifer, uśmiechając się blado.
Z chwili na chwilę zaczynała czuć się coraz lepiej.
- Twoja królowo – poprawiła Lana, uśmiechając się.
- Ach, proszę o wybaczenie, Jej Szlachetna, Królewska Mość – odparła, rozbawiona.
Lana uniosła ręce i delikatnie otarła ślady łez z policzków Jennifer.
- Jesteś piękna – powiedziała, a następnie z czułością złączyła ich usta w pocałunku.
Gdy wreszcie się od siebie oderwały, obie oddychały ciężej i głębiej.
- Mogę cię pocieszyć tym, że scena z Colinem była dzisiaj jego ostatnią. Jutro czeka cię policzkowanie go za rzekomą zdradę – dodała lekkim tonem Lana.
- Wreszcie jakaś dobra wiadomość – odpowiedziała jej uśmiechem Jennifer, po czym obie parsknęły śmiechem.





___________________________

Cóż, dawno mnie tu nie było! Powracam z kolejną miniaturką SwanQueen (who would have guessed?). Inspirowałam się pewnym smutnym i szokującym postem od Aneci. Dziękuję za wenę, kochana <3

poniedziałek, 10 listopada 2014

Fun facts about me

Witam! Dotychczas nie miałam okazji, aby napisać tutaj notkę wprowadzającą. O tempora, o mores! nie zdążyłam się nawet przedstawić. Od czego by tu zacząć?

"- Zacznij od początku - rzekł surowo król. - I kontynuuj, aż dojdziesz do końca. Wtedy zakończ."

Lecim z tym koksem. Zwą mnie Luną, czasami także Mashiro, Sapphire czy Dragon Lady. W ciągu ostatnich kilku miesięcy moje życie kręci się wokół trzech tematów: fanficków, seriali i Tumblra. Seriale, które oglądam/obejrzałam: Sherlock, Doctor Who, Elementary, Orange is the new black, Hannibal, Once Upon a Time, Orphan Black, Game of Thrones, How to get away with murder, House of Cards i Carmilla the series. Całkiem możliwe, że o czymś zapomniałam, więc jeśli macie jakieś pytanie w stylu "czy oglądałaś...?", możecie zadać je w komentarzu. Poza tym, zachęcam do napisania mi, jakie fanficki chcielibyście przeczytać. I najlepiej od razu uwzględnijcie, z jakim parringiem. Moimi największymi otp są SwanQueen i Doktor/Missy. Można mnie nazwać otaku czy też mangozjebem, nie obrażę się. Moim ulubionym anime jest "Kuroshitsuji" i całym sercem adoruję Grella, Undertakera, Ciela i Sebas-chana. Oprócz tego, jestem zauroczona superbohaterami, szczególnie z filmów "The Avengers". (Zatem jeśli liczycie na jakiś gejowski romans superbohaterów, to się nie zawiedziecie, dears.)



W tej części próbowałam opisać moje życie, ale zawiodłam. Zamiast tego zacytuję tutaj samą siebie sprzed niecałego tygodnia, kiedy to ktoś na asku prosił, abym porównała swoje życie do jakiegoś owocu.

"Hm. Moje życie kojarzy mi się z owocem granatu. Na zewnątrz twardy mur, przez który trzeba się przebić. Gdy już jakimś cudem dostaniesz się do środka, widzisz cudowne, soczyste czerwone kawałeczki, które błyszczałyby w słońcu, gdyby tylko padały na nie promienie słoneczne. Ale kiedy wyciągniesz jedną i jej spróbujesz, odkrywasz, że smak wcale nie jest tak idealny, jak by się zdawało. A pestka w każdej najmniejszej czerwonawej cząsteczce jest niezwykle upierdliwa i wkurzająca. Tak. Moje życie to taki właśnie granat. Interpretację pozostawiam czytelnikom."




Wracając do meritum sprawy, czyli ogólnego pisania o sobie. Post ten nosi miano "fun facts about me", zatem brak jakichkolwiek zabawnych faktów byłby niemoralnym oszukaństwem. Zatem, proszę! *rzuca w czytelników garścią faktów*
1. Uwielbiam używać japońskich emotikonek, ale ludzie przeważnie nie rozumieją ich znaczenia, przez co muszę się hamować ze swoimi zapędami.
2. W przyszłości chcę zostać nauczycielką angielskiego w Japonii, a już teraz mam kłopoty z angielskim. Śmierć, ból i unicestwienie.
3. Jednym z moich hobby jest oglądanie filmów o lesbijkach i reblogowanie scen z owych filmów, aby jak najwięcej ludzi je poznało. Przy okazji, polecam obejrzeć "Bloomington", cudowny film.
5. Nie potrafię jednoznacznie określić swojej orientacji seksualnej. Raz jestem biseksualna, innym razem postrzegam siebie jako homoseksualną, a czasem nawet aseksualną. I pomijam numer cztery, przynosi mi pecha.
6. Jednym z moich największych marzeń jest posiadanie smoka. Czuję się zdradzona przez świat, że te stworzenia nie istnieją. Cóż, jeszcze. Żyję nadzieją, że ktoś kiedyś je wymyśli i stworzy.
7. Mam całkiem popieprzoną osobowość. Czasami robię głupoty tylko po to, żeby sprawdzić, co się stanie. Albo żeby zobaczyć, jak zareagują inni. Dlatego też często zdarza mi się podpalać różne rzeczy, wciskać czerwone przyciski z napisem "autodestrukcja" albo "nie dotykać pod żadnym pozorem" i przebierać się za kobiety z czasów wiktoriańskich albo japońskie dziewczynki o kolorowych włosach i z kocimi uszkami.


Nie mam pomysłu na to, co jeszcze chcielibyście o mnie wiedzieć. Ale jeśli tylko wpadnie wam coś do głowy, napiszcie w komentarzach. Serioserio. Będę bardzo wdzięczna za jakikolwiek odzew!


niedziela, 9 listopada 2014

Doktor x Missy

Minął rok. Choć Doktorowi często zdawało się, jakby te trzysta sześćdziesiąt pięć dni ciągnęły się w nieskończoność. Rok, miesiąc, tydzień, godzina, co to za różnica? Gdy podróżuje się samemu, mając do dyspozycji nieograniczoną ilość czasu i przestrzeni, nic nie ma najmniejszego znaczenia. Po prostu czasem robiło się zimniej, a czasem cieplej. Raz drzewa przyoblekały się w zielone sukienki, innym razem występowały w negliżu. Och, lecz te niewinne obserwacje i tak nie miały sensu, skoro nie można się było nimi z nikim podzielić.
Clara. Tęsknił za nią. Momentami nawet zbyt mocno. Okłamał ją, oczywiście. Był zdegustowany, że choć przez chwilę uwierzył w słowa tego – tego diabła – że Gallifrey może... Że istniał chociaż cień szansy, że to wszystko... Powinien był zauważyć. Wyczuć kłamstwo. A zatem, nie powiedział Clarze. Nie mógł, nie potrafił. Clara miała teraz własne życie. Wszystko przed nią. Ślub z Pinkiem, nowy dom, gromadka dzieci. Będzie szczęśliwa. A on zapewni jej to szczęście, nawet jeśli to oznaczało, że już nigdy jej nie spotka. Jakimś cudem powstrzymał się od śledzenia Clary. To nie moja sprawa, nie mój świat, nie moja Clara, powtarzał sobie w myślach za każdym razem, gdy przez głowę przemykała mu szalona myśl, aby sprawdzić, co dzieje się u tej niemożliwej dziewczyny. Ostatecznie, musiał być silny.
Minął rok. Rok, od kiedy pożegnał się z Missy. Mistrzem. Sam nie wiedział, jak o niej – o nim? - myśleć. Byli wrogami. A jednocześnie czymś znacznie innym. Nie umiał tego w żaden sposób wyjaśnić, ale sprowadzanie całej głębi ich relacji do jednego prostego słowa nie wydawało mu się właściwe. Szczerze mówiąc, Doktor w ogóle nie miał ochoty na opisywanie tej więzi. Chciał zapomnieć. Ale, oczywiście, to byłoby zbyt proste. Zbyt... codzienne. Zapominanie. Ha! To zdarza się zwykłym ludziom, przeciętnym szaraczkom, zajączkom na tej trawiasto-wodnistej kulce zwanej Ziemią. Doktor, nie będąc zwykłym, nie mógł zapomnieć. Dlatego też każdego dnia na nowo rozpamiętywał momenty, w których spotykał Mistrza. Mistrz, Mistrz, Mistrz, mruczał pod nosem, agresywnie kręcąc korbką przymocowaną do sterownika Tardis. Missy, Missy, Missy, szeptał niemalże z czułością, w zamyśleniu gładząc opuszkami palców grzbiet jakiejś dawno zapomnianej książki. Czasem, leżąc w łóżku, modlił się o zapomnienie. Do kogo, można by spytać, modli się Władca Czasu? I to taki, który słynie ze swej niewiary w bogów i demony? Cóż, odpowiedź jest bardzo prosta – do siebie. Może to i egocentryczne, ale co jeszcze mu pozostawało? Wszystko go zawodziło. Nawet własny umysł. Ostatecznie, spędził rok w odosobnieniu. Żyjąc z dnia na dzień, podróżując, podziwiając miliony cudownych, zapierających dech w piersiach widoków. Jednakże nic nie było w stanie przyćmić jednej, niezwykle ważnej myśli, której nie umiał sprecyzować. Tęsknił za Mistrzem. Ale chodziło tu o coś bardziej skomplikowanego. Bardziej zagmatwanego. Po prostu o coś bardziej.
Był sam. Jak zawsze, zresztą. Powinien się już do tego przyzwyczaić. Nieważne, jak dobrze było, na końcu Doktor i tak zostaje opuszczony przez wszystkich, zmuszony do pogrążania się we własnych myślach, pomysłach i szaleństwie, aż po grób. Który, jak doskonale wiedział, nie nastąpi tak szybko. Regeneracja za regeneracją, nawet nie było czasu, żeby...
Stuk, stuk.
Doktor zastygł w bezruchu. Jakiś odgłos wybił go z ponurych rozmyślań, sprawiając, że niemalże podskoczył w miejscu. Rozejrzał się dookoła. Siedział na podłodze w Tardis, otoczony zewsząd porozrzucanymi książkami. Najwyraźniej musiał być na coś naprawdę wściekły, gdyż wiele z nich miało powyrywane kartki. Prócz tego obok niego spoczywała kanapka z sałatą i nieruszona paczka jakichś żelków. Doktor niezgrabnie stanął na nogi. Otrzepując spodnie zauważył, że jego palce pobrudzone są białą kredą. Dziwne. Nie przypominał sobie, aby ostatnio notował na tablicy.
Puk, puk.
Znów ten irytujący dźwięk. Coś ewidentnie było na rzeczy. Ale co zazwyczaj go tak irytowało? Telefon? Nie, to było bardziej jak drrryń! Zatem może ten wytwór nowoczesności, jak mu tam było, dubstep? Też źle. Co to mogło...
PUK, PUK, PUK, PUK.
- Ach, no tak! - krzyknął nagle, a jego oczy zabłysły w półmroku wnętrza Tardis. Doktor klasnął w dłonie, po czym podbiegł do drzwi. Zatrzymał się krok przed nimi, spoglądając na klamkę nieufnie. Dopiero w tym momencie przypomniał sobie, że ostatnim miejscem, w którym ktoś pukał do jego Tardis, była Ziemia. Gdy otworzył wtedy drzwi, ujrzał małą dziewczynkę. Ubrana była w jakąś kurtkę, chyba pomarańczową. Albo zieloną. Sam nie był pewien. Ale na pewno miała ze sobą plecak. Szczegóły zatarły się w jego pamięci. Chociaż nie powinny. Przecież był cholernym Władcą Czasu, nie tak starym, by dosięgnął go Alzheimer czy demencja starcza. Wziął głęboki wdech, po czym otworzył drzwi.
W tym momencie jego świat rozpadł się na kawałki, ułożył w chaotyczną całość, a następnie samoistnie spłonął i rozsadził się dynamitem. A przynajmniej tak mu się zdawało. Tuż przed nim stała Ona. Królowa zła, manipulacji, kłamstw, grzechu, pożogi, plag i obłąkań. Missy.
- Tsk, tsk. Już myślałam, że postanowiłeś wybrać się na spacer – mruknęła, po czym zacisnęła usta. Doktor przez kilka sekund stał w miejscu, nie śmiąc nawet mrugnąć. Bał się, że to wszystko było iluzją. Urojeniem stworzonym przez jego zamroczony umysł lub pięknym snem.
- Missy – wychrypiał w końcu, zamykając w końcu usta. Kobieta przewróciła oczami.
- Rety, cóż za ciepłe powitanie! Ja także się cieszę, że cię widzę. Mogę wejść? - nie czekając na odpowiedź, wparowała do środka. Doktor machinalnie zamknął za nią drzwi. Przymknął oczy, pozwalając się otoczyć przez bezpieczną czerń nicości. Odetchnął, bezskutecznie próbując się uspokoić. Nie nadążał za własnym, rozdygotanym umysłem. Gdy wreszcie zdecydował, że otworzenie oczu nie zniszczy Wszechświata i miliona innych wymiarów, obrócił się w kierunku Missy, która oparła się o sterownik Tardis.
- Ładnie tu – stwierdziła po chwili, a na jej ustach zaigrał uśmiech. Nadal wyglądała niebezpiecznie i zabójczo, ale miała w sobie mniej tej dziwnej energii, którą dotychczas niemalże buzowała. Wydawała się... na pewno nie spokojniejsza, jakieś inne słowo... zrównoważona. Tak. Jakby jej szaleństwo zniknęło (albo przeszło na Doktora, choć była to całkowicie nielogiczna teoria, w końcu szaleństwo nie jest materialne, nie może oddziaływać, ani tym bardziej przechodzić na kogoś innego, co za bezsensowny pomysł).
- Zamierzasz coś powiedzieć? - uniosła lekko brew, wydymając lekko czerwone od szminki usta. Była tak podobna i niepodobna do samej siebie. Doktor sam nie wiedział, czy to, co miał zakodowane we wspomnieniach, było prawdziwe. W końcu Missy nie żyła. Może i reszta tego, co uważał za przeszłość, była fałszywa? Ponownie zamrugał, podchodząc bliżej kobiety. Nawet nie zauważył, gdy delikatnie dotknął dłońmi jej twarzy. Nie rozwiała się ani nie zniknęła. To był dobry znak, jak wywnioskował w myślach.
- Umierałem – powiedział nagle Doktor. Missy nie poruszyła się ani o milimetr. Zamiast tego jej źrenice powiększyły się, patrząc wprost w oczy Władcy Czasu.
- Wiem, mój drogi Doktorze – odszepnęła.
- Ty też umierałaś – dodał, po czym przygryzł lekko dolną wargę. Ich twarze dzieliło najwyżej kilka centymetrów. Znajdowali się tak blisko, że czuł na skórze jej oddech.
- Umierałem, ale ostatecznie oszalałem. Najwyraźniej los ma mierne poczucie humoru. Zamiast śmierci zafundował mi darmową próbkę szaleństwa.
- Wszystkie drogi prowadzą do ciebie – powiedziała Missy, patrząc na Doktora niemalże ciepłym spojrzeniem. - Czegokolwiek bym nie zrobiła, jakiejkolwiek decyzji nie podjęła, zawsze znajdę się przy tobie. Jesteś moim przeznaczeniem. Sprawdziłam to.
Doktor uniósł brwi, na co Missy zareagowała kolejnym cichym prychnięciem.
- Nadążaj za swoim genialnym mózgiem, Doktorze-prezydencie – powiedziała. - Wszystko sobie przemyślałam. Miałam na to naprawdę dużo czasu, wiesz? Niemalże wieczność. Myślałeś, że nie żyję, prawda? Tęskniłeś?
Doktor odczuł silną potrzebę, by potrząsnąć głową. Warknąć "nie", odwrócić wzrok, odejść. Jednakże było to trudniejsze niż wszystkie próby, które dotychczas podjął, aby zapomnieć. W oczach Missy widział miliony gwiazd, setki konstelacji, fragment kosmosu. W swoim własnym spojrzeniu znajdował tylko znużenie i szarość, a coraz częściej także i szaleństwo. Odetchnął głęboko, a jego zmysły zarejestrowały przyjemny zapach perfum kobiety.
- Jak? Jakim cudem tu jesteś? - spytał, brzmiąc niemalże desperacko. Tak bardzo nie chciał zadać tego pytania. Bał się, że gdy tylko te słowa opuszczą jego wargi, Missy zniknie, jakby nigdy jej nie było. Zamiast tego otrzymał kolejny uśmieszek.
- Ach, chciałbyś wiedzieć, czyż nie? Mój ciekawski, kochany Doktorze - wymruczała w odpowiedzi. Władca Czasu dopiero teraz dostrzegł, że jej ramiona trzymają go w delikatnym uścisku, pierś przylega do jego ciała, a usta znajdują się coraz bliżej... Wydał z siebie zirytowane westchnięcie.
- Jak? - nalegał, próbując nadać swojemu głosowi stalową nutę.
- Skoro już musisz wiedzieć... Nigdy nie umarłam. Pamiętasz, gdy poprosiłam cię, żebyś powiedział mi coś miłego?
Wygrałaś, to słowo rozbrzmiało echem w jego umyśle.
- Tak. No cóż, wiedziałam. Wpadłam na iście piekielny plan, aby teleportować się w momencie, gdy wcisnąłbyś przycisk, który miał mnie zabić. Ale ostatecznie ten Cybermen cię wyprzedził, czyż nie? Zastanawiałam się, czy mógłbyś to zrobić. Zabić mnie. Najwyraźniej to nie był czas, abym się o tym przekonała. I w sumie wszystko poszło gładko. Teleportowałam się. Znowu wygrałam. Przeżyłam kolejne zderzenie z tobą. Ale wiesz, zauważyłam, że to mi nie wystarczyło. Nasze spotkanie było ciekawe i intrygujące, ale nie usatysfakcjonowało mnie w pełni. Z dnia na dzień coraz więcej o tobie myślałam. Niemalże obsesyjnie. W pewnym momencie postanowiłam cię odnaleźć. Co nie było wcale takie proste. Musiałam znowu rozbudować swoją międzygalaktyczną siatkę szpiegowską, a jednocześnie pozostać niezauważoną. Ale, jak widzisz, udało mi się. Jestem tutaj, z tobą – na jej usta wpłynął delikatny uśmiech.
Przez chwilę panowała cisza. Palce Doktora, dotychczas spoczywające na biodrach Missy, wczepiły się mocniej w jej ciało. Kobieta syknęła cicho.
- Podałaś mi błędne współrzędne – warknął Doktor. W jego oczach błysnęło szaleństwo. - Chciałaś, żebym odzyskał nadzieję, po czym na powrót doznał smaku goryczy! To był kolejny z tych twoich misternych planów! Tak samo jak... to! Cokolwiek to teraz jest. Pojawiłaś się na Tardis dla własnej korzyści, żeby ponownie mnie upokorzyć i wygrać!
Missy przełknęła ślinę.
- Nie – szepnęła cicho. A może tak naprawdę mówiła normalnie, tylko zwiększył się kontrast między głośnością ich głosów? - Masz rację, skłamałam. Chciałam cię przekonać do podróżowania ze mną. Do wybrania mnie. Ale ty wolałeś Clarę. Cóż, nie powinno mnie to dziwić, prawda?
Jej oczy zwilgotniały.
- Tym razem nie chodzi mi o wygraną – kontynuowała. - Bo widzisz, Doktorze, wygrywanie także przestało być satysfakcjonujące. Tym razem poddaję się walkowerem. Albo daję ci wygrać, zależy na to, z jakiej perspektywy spojrzysz. Potraktuj to jako kolejny prezent urodzinowy. Zezwalam ci, abyś zrobił to, na co masz ochotę. Jeżeli odnajdziesz ulgę w zabiciu mnie, proszę bardzo. Żadnych trików i sztuczek, koniec z uciekaniem. Przed przeznaczeniem i tak nie ucieknę.
Uśmiechnęła się smutno, lustrując Doktora nieodgadnionym spojrzeniem dużych oczu o kolorze morza.
- N-nie rób tak. Dezorientujesz mnie. I to głupie – powiedział, próbując odwrócić wzrok. Przez jej intensywne spojrzenie nie mógł się skupić. - Jeśli zaczniesz płakać, osobiście cię stąd wyrzucę. Tardis to teraz strefa wolna od tych... łez.
Missy odetchnęła głęboko, a jej serce zaczęło powoli zwalniać swój szaleńczy rytm. Doktor rozluźnił ucisk swoich palców, przyciągając ją jeszcze bliżej siebie, co wyglądałoby podejrzanie podobnie do przytulenia, gdyby nie fakt, że w tej samej chwili złączył ich usta w pocałunku.
- Nie chcę wygrać tej rozgrywki, Missy – wyszeptał. - Oznaczałoby to koniec naszego spotkania. Zostań ze mną. Na zawsze. Wtedy już nigdy nie będę musiał wygrać ani przegrać. A ta idiotyczna gra wreszcie dobiegnie końca.
- O niczym innym nie marzę, mój drogi Doktorze – odparła Missy, pozwalając sobie na zanurzenie się w ramionach Władcy Czasu i przymknięcie oczu. Wreszcie poczuła się bezpiecznie.





wtorek, 30 września 2014

Emma Swan & Regina Mills

- Przepraszam.
- Za co? Wszystko, co powiedziała Marian, było prawdą. Ja jestem potworem. 
- Kobiecie, którą znam, daleko do potwora. 
- Może nie znasz mnie tak dobrze, jak myślisz? 

Każde słowo, które wypowiadała, pozostawiało w niej coraz większą pustkę. Rozmowa z Robinem okazała się dużo trudniejsza, niż na początku przypuszczała. Nie sądziła, że aż tak zaczęło jej na nim zależeć. A to źle. Bardzo źle. Przecież matka od dzieciństwa powtarzała, żeby się do nikogo i niczego nie przywiązywać. Miłość jest słabością. Powinna była wiedzieć lepiej. Powinna była dać sobie spokój z tym pachnącym lasem mężczyzną. Powinna była... cholera! Być zimną suką, wyrachowaną, niewzruszoną Złą Królową! Może wtedy jej serce nie rozpadałoby się właśnie na milion kawałków. 
Ostatecznie, zakończyła to z godnością. Gdy Robin oświadczył, że - mimo ich dotychczasowych stosunków - zamierza dochować wierności żonie (a raczej tej żałosnej imitacji żony, dodała zgryźliwie w myślach), nie rzuciła w niego klątwą, nie zaczęła go przeklinać ani też nie płakała. Pozwoliła sobie na łzy dopiero w momencie, kiedy została sama. 

***

- Nie wmawiaj mi, że mnie nie unikasz, Emma, bo jestem całkiem spostrzegawczy, a to... - wskazał dłonią na siebie, po czym na nią - jest właśnie unikaniem. 
- Wiem. Unikałam cię. Po prostu mam... Mam poczucie winy. 
- Przez Reginę? 
- Przeze mnie straciła kogoś, na kim bardzo jej zależy. 
- Nie, tu chodzi nie tylko o Reginę, prawda? 
Emma zbliżyła się do Haka, po czym pocałowała go delikatnie w usta. 
- Cierpliwości - powiedziała, a następnie odeszła, wiedząc, że ma do załatwienia jeszcze jedną ważną sprawę. 

***

Emma od kilku minut stała przed drzwiami prowadzącymi do gabinetu Reginy. Oddychała płytko, nie chcąc być usłyszaną. Nie miała pojęcia, od czego mogłaby zacząć. Tekst w stylu "przepraszam, że po raz kolejny zniszczyłam ci życie" nie brzmiał zbyt dobrze.
- Boże, Regina nigdy mi nie wybaczy... - wyszeptała, przymykając oczy. "Jestem Wybawicielką, a nie potrafię nawet uratować osoby, na której mi naprawdę zależy!", warknęła na siebie w myślach. Wreszcie odetchnęła głęboko, próbując uspokoić myśli. Podeszła do drzwi, a następnie pociągnęła za klamkę. Zamknięte. Oczywiście. 
- Regina! - krzyknęła, starając się, by jej głos nie drżał. - Wiem, że tam jesteś. Masz zapalone światło. 
Nie uzyskała żadnej odpowiedzi. Cóż, mogła się tego spodziewać. Emma oparła się ręką o drzwi. Miała nadzieję, że pani burmistrz jej słucha. 
- Wiem, że to skomplikowane, ale możesz zaznać szczęścia. Wiem, że na razie na to nie wygląda, lecz musisz walczyć. 
Nadal cisza. Nagle Emma poczuła przypływ sił. "Nie odejdę stąd, póki z nią nie porozmawiam", przyrzekła sobie w myślach. 
- Dobra, jak nie ty, to ja to zrobię! - krzyknęła. - Henry ściągnął mnie do Storybrooke, żebym przywróciła szczęśliwe zakończenia. Nie skończę, póki nie znajdą ich wszyscy, łącznie z tobą. 
Cisza wwiercała się w jej uszy. Emma zacisnęła dłonie w pięści, po czym uderzyła mocno w drzwi. Poczuła na policzkach jakąś wilgoć. Przetarła je dłonią. "Łzy? Dlaczego płaczę?", spytała sama siebie. Czuła się roztrzęsiona i niepewna. Nie wiedziała, co jeszcze mogła powiedzieć. Miała ochotę uciec, gdziekolwiek, jak najdalej stąd, bo doprowadziła do tego, że zniszczyła Reginie życie, a z drugiej strony chciała po prostu stać pod tymi drzwiami tak długo, aż Jej Wysokość raczy wreszcie otworzyć i zwyczajnie z nią porozmawiać. 
- Zależy mi na tobie - dodała, starając się brzmieć jak najbardziej szczerze. 
Wtedy właśnie usłyszała cichy głos Reginy - i cholera niech ją weźmie, jeśli kiedykolwiek tak bardzo cieszyła się, że go słyszy! - mówiący:
- Twój problem, Swan. 

***

Regina naprawdę chciała teraz pobyć w samotności. Siedzieć na podłodze, oparta plecami o chłodną framugę drzwi. Nie miała siły, aby podnieść się i podejść do kanapy. Gdy teleportowała się do swojego gabinetu, po prostu osunęła się po ścianie. Siedziała w takiej pozycji od ponad godziny. Zaczynała już czuć, jak jej mięśnie sztywnieją, a plecy zaczynają mrowić. A teraz wsłuchiwała się w słowa Emmy Swan, niepewna, czy udawać, że ich nie słyszy czy kazać jej iść do diabła. Ostatecznie, to zdanie "zależy mi na tobie", wypowiedziane tym poważnym, smutnym tonem, jakiego Wybawicielka używała, kiedy czuła się całkiem bezsilna, przelało czarę. 
- Twój problem, Swan - wymamrotała, pozwalając łzom dalej płynąć. Kusiło ją, aby ponownie wyrwać sobie serce. Żeby nie czuć wszystkiego aż tak intensywnie. Niestety, stanie po dobrej stronie zobowiązywało. Wyrwanie serca było mroczną magią, której obiecała nie praktykować. I nawet jeśli od czasu do czasu złamała to postanowienie, to uczynienie czegoś takiego byłoby niczym stwierdzenie, że przestała się starać. Że jej zła część zwyciężyła. 
- Regina... Proszę, porozmawiaj ze mną - usłyszała drżący głos Emmy. Nie chciała rozmowy. Chciała śmierci Marian. Cholera, już nawet nie śmierci! Żeby tylko zniknęła z jej życia, które wreszcie zaczęło nabierać sensu. Przy Robinie czuła się szczęśliwa. Może nawet go kochała? Nie wiedziała. I już nie zdąży się przekonać. Był jej kochankiem, ale przede wszystkim bratnią duszą. Czuła się przy nim tak spokojnie... Tęskniła za nim. Od ich ostatecznej rozłąki minęło kilka godzin. Kilka godzin, które w większości spędziła na wypłakiwaniu sobie oczu. "Bądź co bądź, jesteś królową. Weź się w garść", upomniała się. Odetchnęła głęboko. 
- Naprawdę chcę ci pomóc. Dlaczego mi to dodatkowo utrudniasz? 
- Twoja pomoc sprawiła, że wszystko stało się jeszcze gorsze. Po prostu odejdź, Swan. Zostaw mnie w spokoju - powiedziała, czując się całkowicie wyczerpana. 
- Nie! Nie odejdę! Nie zostawię cię znowu samej! Słyszysz?! Nie ruszę się stąd! 
Regina przetarła oczy, po czym powoli stanęła na nogi. Wpatrując się w drzwi, przełkęła ślinę. Nie chciała konfrontacji z Emmą. Jednakże, jeśli porozmawia z nią teraz, może ta wreszcie przestanie ją nachodzić. Położyła dłoń na klamce. "Nie zachowuj się jak dziecko", pomyślała. "To nie czas na wątpliwości". Powoli otworzyła drzwi. Jej oczom ukazała się Emma, na której policzkach można było dostrzec ślady łez.
- Porozmawiamy, ale pod jednym warunkiem. Żadnego więcej przepraszania. Jeśli choć jeszcze raz mnie przeprosisz, możesz od razu wyjść i więcej nie wracać - powiedziała chłodno Regina, odwróciła się od niej, po czym zajęła miejsce na kanapie. Emma wyglądała na zdziwioną i z lekka zagubioną. Podążyła za Reginą, a następnie usiadła obok niej. Przez chwilę panowała cisza. 
- Chciałaś rozmawiać, czyż nie? - powiedziała pani burmistrz, patrząc wszędzie, tylko nie na blondynkę obok niej. 
- Jak się czujesz? - spytała Emma, patrząc na Reginę z poczuciem winy wypisanym na twarzy. Nawet jeśli nie mruczała cały czas swojej mantry przepraszania, wyglądała tak, jakby mogła w każdym momencie do tego powrócić. Szatynka przewróciła oczami.
- A jak sądzisz, Swan? - wymamrotała, a na jej ustach pojawił się lekki, sarkastyczny uśmiech. 
- Smutna. Zdenerwowana. Sfrustrowana. Bezradna. Niepewna. Niespokojna. Rozdrażniona - wymieniała Emma. 
- Tak, tak, przestań już! - Regina podniosła głos, bojąc się, że z jej oczu zaraz znów pociekną łzy. 
- A zatem? 
- Wszystko po trochu - odparła, wzruszając ramionami. - Ale to i tak nie ma znaczenia. 
Emma niepewnie położyła rękę na dłoni Reginy. 
- Dla mnie ma - powiedziała poważnie. Brunetka przez chwilę rozważała jej słowa, lecz nie cofnęła dłoni. 
- Dlaczego aż tak bardzo ci zależy? Nie uwierzę, że chodzi tylko o to, by uratować wszystkich - rzekła. Emma przygryzła dolną wargę. 
- Niezupełnie. Po prostu... zależy mi na tobie. Jesteśmy... byłyśmy przyjaciółkami. A przynajmniej ja tak o nas myślałam - wyznała. 
- Sądzisz, że tak działa przyjaźń? Pozwól zatem, że cię w tej sprawie oświecę: otóż nie, tak nie powinna funkcjonować żadna przyjaźń - powiedziała chłodno Regina. Gdy brunetka zaryzykowała spojrzenie na twarz Emmy i ujrzała jej załzawione, zaczerwienione oczy, miała ochotę cofnąć swoje słowa. Przez chwilę, co prawda, ale jednak. Nagle Swan parsknęła gorzkim śmiechem.
- Zabawne. Niezależnie od tego, co i jak okropnym tonem do mnie powiesz, nadal mam ochotę cię przeprosić. Bo wiem, że to całkowicie moja wina. I wiem też, że nigdy nie uda mi się ci tego w stu procentach wynagrodzić - rzekła, uśmiechając się smutno. Z jej oczu popłynęły łzy. Regina poczuła wielką ochotę, żeby odwrócić wzrok, jednak po prostu nie mogła. Nie była w stanie przestać patrzeć, jak przezroczyste krople spływają po lekko zarumienionych policzkach blondynki. 
- Dlaczego zawsze jesteś taka... bohaterska?! - warknęła brunetka, zrywając się z kanapy. Gdy atmosfera robiła się dlań zbyt ciężka, uciekała się do sarkazmu oraz nieprzyjemnych komentarzy. To zazwyczaj odstraszało potencjalnych rozmówców, jednakże Emma była inna. Także i teraz, zamiast podwinąć pod siebie ogon i uciec, ona wybrała postawienie się jej, odszczeknięcie. Wstała, mierząc Reginę zirytowanym spojrzeniem. 
- Ponieważ taka właśnie chcę być! Tego po mnie oczekują! Ty natomiast zawsze kierujesz się zasadą, że kiedy życie daje ci cytryny, ty musisz wycisnąć je ludziom prosto w oczy!
To Regina była tą, która pierwsza nie wytrzymała. Spoliczkowała Emmę, czując, jak z jej oczu zaczynają cieknąć łzy.
- Przyszłaś tu, żeby ze mną porozmawiać, a zamiast tego mnie obrażasz!
- Bo ty nie dajesz mi nawet szansy na przeproszenie! Przyszłam, bo mi zależy! Ale, jak widzę, tobie jest to w ogóle obojętne! - odkrzyknęła Emma, zaciskając dłonie w pięści.
- Jak śmiesz w ogóle insynuować, że jesteś dla mnie obojętna?! - warknęła Regina, z całej siły popychając blondynkę. Swan, w próbie samoobrony, wczepiła paznokcie w ramiona pani burmistrz, co na niewiele się zdało. Uderzyła w ścianę tak mocno, że aż straciła na chwilę dech. Odkaszlnęła, czując palący ból w łopatkach, jednak nie dane jej było wykonać jakikolwiek ruch, bowiem nagle poczuła, jak palce Reginy zaciskają się wokół jej szyi. Próbowała odepchnąć ją od siebie, ale wysiłki te spełzały na niczym. Słyszała, jak krew krąży w jej żyłach. Mocniej zacisnęła paznokcie na ramionach kobiety. Chciała coś krzyknąć, lecz w płucach brakowało powietrza. Gdy miała już wrażenie, że za chwilę umrze z niedotlenienia, ucisk na jej szyję zelżał. Nim jednak zdążyła choćby zaczerpnąć głośno powietrza, poczuła na swoich wargach brutalny dotyk ust Reginy. Początkowo nie zareagowała, zupełnie zaskoczona, jednak po chwili pogłębiła pocałunek. Gdy ból w jej płucach stał się nie do zniesienia, przerwała tę napastliwą pieszczotę. Oddychając głęboko, osunęła się po ścianie na podłogę. Zakaszlała głośno. Z jej oczu nadal leciały łzy. W tym momencie Regina opamiętała się i zauważyła, co zrobiła. Klęknęła obok blondynki, na poły oszołomiona, na poły strwożona. 
- Emma... ja... przepraszam... - mamrotała, a na jej policzki wstąpił szkarłatny rumieniec.
- Łamiesz warunek nieprzepraszania... - wyszeptała pomiędzy kaszlnięciami. Regina zupełnie nie wiedziała, co odpowiedzieć. Nie była do końca zdziwiona swoim zachowaniem; ostatecznie, przez ostatnie miesiące naprawdę zbliżyła się do Emmy i nie jeden raz myślała o tym, co by było, gdyby zdecydowała się na ten krok. Wtedy też zaczęła zbliżać się do Robina, a Swan znalazła sobie tamtego pirata. Gdy blondynka uspokoiła swój oddech, przyciągnęła do siebie Reginę, a następnie ponownie pocałowała.
- Emma... - mruknęła brunetka, odciągając ją od siebie. - A co z Hakiem? 
Swan wzruszyła ramionami.
- Kogo to obchodzi? Wreszcie mnie zauważyłaś. Co więcej, byłaś gotowa mnie udusić. Trudno wymyślić coś bardziej perwersyjnego - wymruczała, uśmiechając się lekko.