Minął rok. Choć Doktorowi często
zdawało się, jakby te trzysta sześćdziesiąt pięć dni ciągnęły
się w nieskończoność. Rok, miesiąc, tydzień, godzina, co to za
różnica? Gdy podróżuje się samemu, mając do dyspozycji
nieograniczoną ilość czasu i przestrzeni, nic nie ma najmniejszego
znaczenia. Po prostu czasem robiło się zimniej, a czasem cieplej.
Raz drzewa przyoblekały się w zielone sukienki, innym razem
występowały w negliżu. Och, lecz te niewinne obserwacje i tak nie
miały sensu, skoro nie można się było nimi z nikim
podzielić.
Clara. Tęsknił za nią. Momentami nawet zbyt mocno.
Okłamał ją, oczywiście. Był zdegustowany, że choć przez chwilę
uwierzył w słowa tego – tego
diabła –
że Gallifrey może... Że istniał chociaż cień szansy, że to
wszystko... Powinien był zauważyć. Wyczuć kłamstwo. A zatem, nie
powiedział Clarze. Nie mógł, nie potrafił. Clara miała teraz
własne życie. Wszystko przed nią. Ślub z Pinkiem, nowy dom,
gromadka dzieci. Będzie szczęśliwa. A on zapewni jej to szczęście,
nawet jeśli to oznaczało, że już nigdy jej nie spotka. Jakimś
cudem powstrzymał się od śledzenia Clary. To
nie moja sprawa, nie mój świat, nie moja Clara,
powtarzał sobie w myślach za każdym razem, gdy przez głowę
przemykała mu szalona myśl, aby sprawdzić, co dzieje się u tej
niemożliwej dziewczyny. Ostatecznie, musiał być silny.
Minął
rok. Rok, od kiedy pożegnał się z Missy. Mistrzem. Sam nie
wiedział, jak o niej – o
nim? -
myśleć. Byli wrogami. A jednocześnie czymś znacznie innym. Nie
umiał tego w żaden sposób wyjaśnić, ale sprowadzanie całej
głębi ich relacji do jednego prostego słowa nie wydawało mu się
właściwe. Szczerze mówiąc, Doktor w ogóle nie miał ochoty na
opisywanie tej więzi. Chciał zapomnieć. Ale, oczywiście, to
byłoby zbyt proste. Zbyt... codzienne. Zapominanie. Ha! To zdarza
się zwykłym ludziom, przeciętnym szaraczkom, zajączkom na tej
trawiasto-wodnistej kulce zwanej Ziemią. Doktor, nie będąc
zwykłym, nie mógł zapomnieć. Dlatego też każdego dnia na nowo
rozpamiętywał momenty, w których spotykał Mistrza. Mistrz,
Mistrz, Mistrz,
mruczał pod nosem, agresywnie kręcąc korbką przymocowaną do
sterownika Tardis. Missy,
Missy, Missy,
szeptał niemalże z czułością, w zamyśleniu gładząc opuszkami
palców grzbiet jakiejś dawno zapomnianej książki. Czasem, leżąc
w łóżku, modlił się o zapomnienie. Do kogo, można by spytać,
modli się Władca Czasu? I to taki, który słynie ze swej niewiary
w bogów i demony? Cóż, odpowiedź jest bardzo prosta – do
siebie. Może to i egocentryczne, ale co jeszcze mu pozostawało?
Wszystko go zawodziło. Nawet własny umysł. Ostatecznie, spędził
rok w odosobnieniu. Żyjąc z dnia na dzień, podróżując,
podziwiając miliony cudownych, zapierających dech w piersiach
widoków. Jednakże nic nie było w stanie przyćmić jednej,
niezwykle ważnej myśli, której nie umiał sprecyzować. Tęsknił
za Mistrzem. Ale chodziło tu o coś bardziej skomplikowanego.
Bardziej zagmatwanego. Po prostu o coś bardziej.
Był
sam. Jak zawsze, zresztą. Powinien się już do tego przyzwyczaić.
Nieważne, jak dobrze było, na końcu Doktor i tak zostaje
opuszczony przez wszystkich, zmuszony do pogrążania się we
własnych myślach, pomysłach i szaleństwie, aż po grób. Który,
jak doskonale wiedział, nie nastąpi tak szybko. Regeneracja za
regeneracją, nawet nie było czasu, żeby...
Stuk,
stuk.
Doktor
zastygł w bezruchu. Jakiś odgłos wybił go z ponurych rozmyślań,
sprawiając, że niemalże podskoczył w miejscu. Rozejrzał się
dookoła. Siedział na podłodze w Tardis, otoczony zewsząd
porozrzucanymi książkami. Najwyraźniej musiał być na coś
naprawdę wściekły, gdyż wiele z nich miało powyrywane kartki.
Prócz tego obok niego spoczywała kanapka z sałatą i nieruszona
paczka jakichś żelków. Doktor niezgrabnie stanął na nogi.
Otrzepując spodnie zauważył, że jego palce pobrudzone są białą
kredą. Dziwne. Nie przypominał sobie, aby ostatnio notował na
tablicy.
Puk,
puk.
Znów
ten irytujący dźwięk. Coś ewidentnie było na rzeczy. Ale co
zazwyczaj go tak irytowało? Telefon? Nie, to było bardziej jak
drrryń!
Zatem może ten wytwór nowoczesności, jak mu tam było, dubstep?
Też źle. Co to mogło...
PUK,
PUK, PUK, PUK.
-
Ach, no tak! - krzyknął nagle, a jego oczy zabłysły w półmroku
wnętrza Tardis. Doktor klasnął w dłonie, po czym podbiegł do
drzwi. Zatrzymał się krok przed nimi, spoglądając na klamkę
nieufnie. Dopiero w tym momencie przypomniał sobie, że ostatnim
miejscem, w którym ktoś pukał do jego Tardis, była Ziemia. Gdy
otworzył wtedy drzwi, ujrzał małą dziewczynkę. Ubrana była w
jakąś kurtkę, chyba pomarańczową. Albo zieloną. Sam nie był
pewien. Ale na pewno miała ze sobą plecak. Szczegóły zatarły się
w jego pamięci. Chociaż nie powinny. Przecież był cholernym
Władcą Czasu, nie tak starym, by dosięgnął go Alzheimer czy
demencja starcza. Wziął głęboki wdech, po czym otworzył drzwi.
W
tym momencie jego świat rozpadł się na kawałki, ułożył w
chaotyczną całość, a następnie samoistnie spłonął i rozsadził
się dynamitem. A przynajmniej tak mu się zdawało. Tuż przed nim
stała Ona. Królowa zła, manipulacji, kłamstw, grzechu, pożogi,
plag i obłąkań. Missy.
- Tsk, tsk. Już myślałam, że
postanowiłeś wybrać się na spacer – mruknęła, po czym
zacisnęła usta. Doktor przez kilka sekund stał w miejscu, nie
śmiąc nawet mrugnąć. Bał się, że to wszystko było iluzją.
Urojeniem stworzonym przez jego zamroczony umysł lub pięknym snem.
- Missy – wychrypiał w końcu, zamykając w końcu usta.
Kobieta przewróciła oczami.
- Rety, cóż za ciepłe powitanie!
Ja także się cieszę, że cię widzę. Mogę wejść? - nie
czekając na odpowiedź, wparowała do środka. Doktor machinalnie
zamknął za nią drzwi. Przymknął oczy, pozwalając się otoczyć
przez bezpieczną czerń nicości. Odetchnął, bezskutecznie
próbując się uspokoić. Nie nadążał za własnym, rozdygotanym
umysłem. Gdy wreszcie zdecydował, że otworzenie oczu nie zniszczy
Wszechświata i miliona innych wymiarów, obrócił się w kierunku
Missy, która oparła się o sterownik Tardis.
- Ładnie tu –
stwierdziła po chwili, a na jej ustach zaigrał uśmiech. Nadal
wyglądała niebezpiecznie i zabójczo, ale miała w sobie mniej tej
dziwnej energii, którą dotychczas niemalże buzowała. Wydawała
się... na pewno nie spokojniejsza, jakieś inne słowo...
zrównoważona. Tak. Jakby jej szaleństwo zniknęło (albo przeszło
na Doktora, choć była to całkowicie nielogiczna teoria, w końcu
szaleństwo nie jest materialne, nie może oddziaływać, ani tym
bardziej przechodzić na kogoś innego, co za bezsensowny pomysł).
- Zamierzasz coś powiedzieć? - uniosła lekko brew, wydymając
lekko czerwone od szminki usta. Była tak podobna i niepodobna do
samej siebie. Doktor sam nie wiedział, czy to, co miał zakodowane
we wspomnieniach, było prawdziwe. W końcu Missy nie żyła. Może i
reszta tego, co uważał za przeszłość, była fałszywa? Ponownie
zamrugał, podchodząc bliżej kobiety. Nawet nie zauważył, gdy
delikatnie dotknął dłońmi jej twarzy. Nie rozwiała się ani nie
zniknęła. To był dobry znak, jak wywnioskował w myślach.
-
Umierałem – powiedział nagle Doktor. Missy nie poruszyła się
ani o milimetr. Zamiast tego jej źrenice powiększyły się, patrząc
wprost w oczy Władcy Czasu.
- Wiem, mój drogi Doktorze –
odszepnęła.
- Ty też umierałaś – dodał, po czym przygryzł
lekko dolną wargę. Ich twarze dzieliło najwyżej kilka
centymetrów. Znajdowali się tak blisko, że czuł na skórze jej
oddech.
- Umierałem, ale ostatecznie oszalałem. Najwyraźniej
los ma mierne poczucie humoru. Zamiast śmierci zafundował mi
darmową próbkę szaleństwa.
- Wszystkie drogi prowadzą do
ciebie – powiedziała Missy, patrząc na Doktora niemalże ciepłym
spojrzeniem. - Czegokolwiek bym nie zrobiła, jakiejkolwiek decyzji
nie podjęła, zawsze znajdę się przy tobie. Jesteś moim
przeznaczeniem. Sprawdziłam to.
Doktor uniósł brwi, na co
Missy zareagowała kolejnym cichym prychnięciem.
- Nadążaj za
swoim genialnym mózgiem, Doktorze-prezydencie – powiedziała. -
Wszystko sobie przemyślałam. Miałam na to naprawdę dużo czasu,
wiesz? Niemalże wieczność. Myślałeś, że nie żyję, prawda?
Tęskniłeś?
Doktor odczuł silną potrzebę, by potrząsnąć
głową. Warknąć "nie", odwrócić wzrok, odejść.
Jednakże było to trudniejsze niż wszystkie próby, które
dotychczas podjął, aby zapomnieć. W oczach Missy widział miliony
gwiazd, setki konstelacji, fragment kosmosu. W swoim własnym
spojrzeniu znajdował tylko znużenie i szarość, a coraz częściej
także i szaleństwo. Odetchnął głęboko, a jego zmysły
zarejestrowały przyjemny zapach perfum kobiety.
- Jak? Jakim
cudem tu jesteś? - spytał, brzmiąc niemalże desperacko. Tak
bardzo nie chciał zadać tego pytania. Bał się, że gdy tylko te
słowa opuszczą jego wargi, Missy zniknie, jakby nigdy jej nie było.
Zamiast tego otrzymał kolejny uśmieszek.
- Ach, chciałbyś
wiedzieć, czyż nie? Mój ciekawski, kochany Doktorze - wymruczała
w odpowiedzi. Władca Czasu dopiero teraz dostrzegł, że jej ramiona
trzymają go w delikatnym uścisku, pierś przylega do jego ciała, a
usta znajdują się coraz bliżej... Wydał z siebie zirytowane
westchnięcie.
- Jak? - nalegał, próbując nadać swojemu
głosowi stalową nutę.
- Skoro już musisz wiedzieć... Nigdy
nie umarłam. Pamiętasz, gdy poprosiłam cię, żebyś powiedział
mi coś miłego?
Wygrałaś,
to słowo rozbrzmiało echem w jego umyśle.
- Tak. No cóż,
wiedziałam. Wpadłam na iście piekielny plan, aby teleportować się
w momencie, gdy wcisnąłbyś przycisk, który miał mnie zabić. Ale
ostatecznie ten Cybermen cię wyprzedził, czyż nie? Zastanawiałam
się, czy mógłbyś to zrobić. Zabić mnie. Najwyraźniej to nie
był czas, abym się o tym przekonała. I w sumie wszystko poszło
gładko. Teleportowałam się. Znowu wygrałam. Przeżyłam kolejne
zderzenie z tobą. Ale wiesz, zauważyłam, że to mi nie
wystarczyło. Nasze spotkanie było ciekawe i intrygujące, ale nie
usatysfakcjonowało mnie w pełni. Z dnia na dzień coraz więcej o
tobie myślałam. Niemalże obsesyjnie. W pewnym momencie
postanowiłam cię odnaleźć. Co nie było wcale takie proste.
Musiałam znowu rozbudować swoją międzygalaktyczną siatkę
szpiegowską, a jednocześnie pozostać niezauważoną. Ale, jak
widzisz, udało mi się. Jestem tutaj, z tobą – na jej usta
wpłynął delikatny uśmiech.
Przez chwilę panowała cisza.
Palce Doktora, dotychczas spoczywające na biodrach Missy, wczepiły
się mocniej w jej ciało. Kobieta syknęła cicho.
- Podałaś
mi błędne współrzędne – warknął Doktor. W jego oczach
błysnęło szaleństwo. - Chciałaś, żebym odzyskał nadzieję, po
czym na powrót doznał smaku goryczy! To był kolejny z tych twoich
misternych planów! Tak samo jak... to! Cokolwiek to teraz jest.
Pojawiłaś się na Tardis dla własnej korzyści, żeby ponownie
mnie upokorzyć i wygrać!
Missy przełknęła ślinę.
- Nie – szepnęła cicho. A
może tak naprawdę mówiła normalnie, tylko zwiększył się
kontrast między głośnością ich głosów? - Masz rację,
skłamałam. Chciałam cię przekonać do podróżowania ze mną. Do
wybrania mnie. Ale ty wolałeś Clarę. Cóż, nie powinno mnie to
dziwić, prawda?
Jej oczy zwilgotniały.
- Tym razem nie
chodzi mi o wygraną – kontynuowała. - Bo widzisz, Doktorze,
wygrywanie także przestało być satysfakcjonujące. Tym razem
poddaję się walkowerem. Albo daję ci wygrać, zależy na to, z
jakiej perspektywy spojrzysz. Potraktuj to jako kolejny prezent
urodzinowy. Zezwalam ci, abyś zrobił to, na co masz ochotę. Jeżeli
odnajdziesz ulgę w zabiciu mnie, proszę bardzo. Żadnych trików i
sztuczek, koniec z uciekaniem. Przed przeznaczeniem i tak nie
ucieknę.
Uśmiechnęła się smutno, lustrując Doktora
nieodgadnionym spojrzeniem dużych oczu o kolorze morza.
- N-nie
rób tak. Dezorientujesz mnie. I to głupie – powiedział, próbując
odwrócić wzrok. Przez jej intensywne spojrzenie nie mógł się
skupić. - Jeśli zaczniesz płakać, osobiście cię stąd wyrzucę.
Tardis to teraz strefa wolna od tych... łez.
Missy odetchnęła
głęboko, a jej serce zaczęło powoli zwalniać swój szaleńczy
rytm. Doktor rozluźnił ucisk swoich palców, przyciągając ją
jeszcze bliżej siebie, co wyglądałoby podejrzanie podobnie do
przytulenia,
gdyby nie fakt, że w tej samej chwili złączył ich usta w
pocałunku.
- Nie chcę wygrać tej rozgrywki, Missy –
wyszeptał. - Oznaczałoby to koniec naszego spotkania. Zostań ze
mną. Na zawsze. Wtedy już nigdy nie będę musiał wygrać ani
przegrać. A ta idiotyczna gra wreszcie dobiegnie końca.
- O
niczym innym nie marzę, mój drogi Doktorze – odparła Missy,
pozwalając sobie na zanurzenie się w ramionach Władcy Czasu i
przymknięcie oczu. Wreszcie poczuła się bezpiecznie.